Ostatnie dni ciąży… czas “pomiędzy”

Kiedy byłam na końcówce mojej trzeciej ciąży, znalazłam tekst napisany przez Jane Studelska “The last days of pregnancy - a place in between”.

Myślę, że moje słowa będą zbędne. Po prostu przeczytajcie tłumaczenie tekstu Jany:

Ostatnie dni ciąży to wyjątkowy czas „pomiędzy”

To trudny moment dla przyszłych matek – zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym.

Kobieta leży pod kocem na kanapie, czekając – pełna emocji. Stos książek o ciąży, porodzie, imionach dla dzieci, karmieniu piersią… Nie jest już w stanie przyswoić ani jednego słowa więcej. W koszu na pranie czekają przygotowane rzeczy do porodu, zamrażarka jest pełna gotowych posiłków, fotelik samochodowy zamontowany, aparat naładowany. Wszystko gotowe – teraz pozostaje tylko czekać. To nie jest wygodny moment, ale jest absolutnie konieczny.

Ostatnie dni ciąży – a czasem nawet rozciągające się w tygodnie – to osobny etap, miejsce, czas, wydarzenie. To moment „pomiędzy”. Ani tu, ani tam. Stara wersja siebie i nowa, balansujące na granicy ciąży. Jedna noga w dotychczasowym świecie, druga w świecie, który dopiero się zacznie.

Czy nie powinno istnieć słowo na ten stan? Na to szczególne miejsce, w którym kobiety czekają, aż zostaną wezwane do kolejnego etapu?

Niemcy mają słowo zwischen, które oznacza „pomiędzy”. Zaadoptowałam je na potrzeby położnictwa. Gdy czuję u moich klientek napięcie i dyskomfort końcówki ciąży, mówię im, że są teraz w czasie Zwischen – w okresie „pomiędzy”, gdzie zaczyna się otwieranie. Nadanie temu nazwy sprawia, że staje się to bardziej doświadczeniem niż tylko próbą przetrwania.

Mówię tym pięknym, pełnym, obrzmiałym, rozemocjonowanym kobietom, żeby poddały się temu i zaakceptowały to miejsce. Żeby poczuły je, pomyślały o nim, nie wypychały go ze świadomości. Żeby zapisały swoje myśli, śpiewały na całe gardło, gdy nikt nie słyszy, połączyły się z naturą albo po prostu wtuliły się w swoje mamy i pozwoliły, by pogłaskały je po głowie, dopóki nie poczują się lepiej.

Mówię ich partnerom, by przestali się martwić – to wczesna oznaka porodu. Zachęcam ich, by dali sobie przestrzeń, jeśli jej potrzebują, wyszli z domu, jeśli chcą się czymś zająć, by nacieszyli się ostatnimi chwilami życia, jakie znali do tej pory. Daję im przyzwolenie, by poddali się siłom, które działają w ich wnętrzu – tak samo realnym i koniecznym, jak sam poród.

Nieprzyjemności końcówki ciąży są łatwe do znalezienia w Google: boląca miednica, uciskany pęcherz, opuchnięte kostki, cieknące piersi, nierównomiernie rozłożony ciężar, który sprawia, że podrapanie się po kostce staje się aktem akrobatycznym. „Możesz czuć się zmęczona i rozklejona” – mówi jedna ze stron internetowych – „ale Twój maluszek już wkrótce przyjdzie na świat!” Uśmiechnij się, skarbie, będziesz mieć dziecko. Kolejny przekaz, który sprowadza to, co się dzieje, do czegoś błahego i nieistotnego.

Brakuje nam języka pełnego szacunku i znaczenia – a nawet podstawowego zrozumienia otwartości i wrażliwości, które kobieta przeżywa w tym czasie. Nasza kultura nie daje nam narzędzi, by o tym mówić. Może właśnie dlatego tak wiele kobiet czuje, że ten moment jest skomplikowany i trudny. Ale niezależnie od tego, czy to zauważamy, ostatnie dni ciąży to wyjątkowy biologiczny i psychologiczny proces – kluczowy dla narodzin matki.

Nie rozumiemy jeszcze naukowo skomplikowanych hormonów, które rozluźniają zarówno biodra, jak i świadomość kobiety. W rzeczywistości ten niewygodny czas bolesnego oczekiwania to wczesna forma porodu – moment, w którym kobieta zaczyna otwierać nie tylko swoją szyjkę macicy, ale i swoją duszę. Być może pewnego dnia będziemy umieli dokładnie zmierzyć to hormonalne przejście – poziomy prolaktyny, oksytocyny, kortyzolu, relaksyny. Ale na razie to wciąż pozostaje owiane tajemnicą. Na razie potrafimy mierzyć tylko rozwieranie i skracanie szyjki macicy.

“Znasz to miejsce między snem a przebudzeniem, to miejsce, gdzie wciąż pamiętasz swoje marzenia? To tam zawsze będę Cię kochać, Piotrusiu Panie. To tam będę na Ciebie czekać.” – Dzwoneczek

Wierzę, że to coś więcej niż biologia. To także duchowość. By urodzić – niezależnie od tego, czy w domu, w wannie, przy świecach i bliskich, czy na sali operacyjnej w otoczeniu maszyn i zespołu neonatologów – kobieta musi przejść do miejsca „pomiędzy”. Do tej cienkiej granicy między światem, który zna, a tym, skąd przychodzi życie. Musi sięgnąć ku tajemnicy, by przynieść na świat swoje dziecko.

Bohaterskie opowieści o Odyseuszu są z nami każdego dnia. Ta pełna, krągła kobieta nie idzie na bitwę, ale wyrusza na skraj swojego istnienia, by skorzystać z każdej wewnętrznej siły, jaką posiada, aby przejść przez tę podróż.

Potrzebujemy czasu i przestrzeni, by się do niej przygotować. I gdzieś głęboko w nas, na pierwotnym poziomie, nasze komórki, hormony, umysł i dusza już o tym wiedzą. Zaczynają pracować – z naszą świadomością lub bez niej.

Podczas spotkań przedporodowych mówię o Zwischen – nie tylko jako formie pocieszenia, ale także ochrony. Widzę, jak łatwo jest zmanipulować i wykorzystać ten czas. Zaplanowana indukcja kusi poczuciem kontroli. Przestraszona i zdezorientowana rodzina może zachwiać pewnością kobiety. Żyjemy w kulturze, która nie umie czekać i nie wierzy w naturalny poród – oczekiwanie na dziecko może wydawać się szaleństwem.

Nadanie temu nazwy pomaga kobiecie wsłuchać się w siebie i rozwinąć własną intuicję. A to jest potężnym treningiem do macierzyństwa.

Next
Next

Na czym właściwie polega ceremonia otulania?